top of page
Szukaj

Marokański Sen - "Dziennik" - Rozdział 6

  • Zdjęcie autora: Tomasz Piech
    Tomasz Piech
  • 31 mar
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 23 kwi

Noc w Marrakeszu była chłodna, mimo to w riadzie panowała znajoma, kojąca atmosfera. Zapach miętowej herbaty mieszał się z wonią kadzideł, a w oddali słychać było nawoływania muezina. Wszystko tutaj wydawało się niezmienne.

Siedząc na łóżku, poczułem, jak wspomnienia zaczynają wypływać na powierzchnię. Minęło tyle lat, a pamięć o tamtych dniach wciąż była żywa. Było to wiele lat temu, kiedy trafiłem tu po raz pierwszy.

Ostatnie dni przed powrotem do Londynu spędziłem właśnie w Marrakeszu, w riadzie Mohameda. Byłem zmęczony, ale pełen jakiegoś trudnego do określenia niepokoju. To nie był zwykły koniec podróży – czułem, jakbym zamykał coś więcej. Po miesiącach spędzonych tutaj powrót do zachodniego świata wydawał się obcy, jakby miał wymazać wszystko, czego się nauczyłem, wszystko, czego doświadczyłem.

Tego dnia, kiedy miałem opuścić Marrakesz, Maroko, obudziłem się wcześnie. Miasto jeszcze spało, a uliczki medyny były puste. Mohamed przyszedł, spojrzał na mnie i powiedział:

— Taksówka już czeka.

Ostatnie spojrzenie na pokój, szybkie pożegnanie i ruszyłem. W taksówce myślałem o wszystkim, co mnie czeka po powrocie – o zimnie, hałasie, ludziach pędzących gdzieś w swoim rytmie. O tym, co zrobię dalej. Nie miałem przecież żadnych planów. Sięgnąłem do plecaka. Dziennik.

Została mi do zapisania jedna strona. Ostatnie zdanie, które mogło domknąć ten rok wędrowania. Nie ma. Pierwsza myśl, która się pojawiła to taż, że został w taksówce, bo przecież nigdzie indziej, a skoro tam, to już po nim.

Wściekłość na siebie przyszła już po chwili. Bezskutecznie próbowałem przypomnieć sobie słowa, które w nim zapisałem, cokolwiek. Nie pamiętałem nic. Jakby tamten czas, tamta wersja mnie samego, została zamknięta na tych kartkach.

Trzy lata później los chciał, że wróciłem do Marrakeszu. Moja siostra i jej mąż chcieli zobaczyć Maroko, a ja, trochę z sentymentu, trochę z przekory, zgodziłem się być ich przewodnikiem.

Wiedziałem, gdzie się zatrzymamy.

Kiedy stanąłem w drzwiach riadu, Mohamed od razu mnie rozpoznał. Uśmiechnął się szeroko i powiedział:

Salam malejkum, przyjacielu. Twój pokój już na Ciebie czeka.

To jedno zdanie wystarczyło, żebym poczuł się tak, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżał.

Tego wieczoru, kiedy usiadłem na łóżku w tym samym pokoju, co wtedy, co teraz, myśl o dzienniku wróciła. Pomyślałem, że zapytam o niego Mohameda, choć nie robiłem sobie nadziei.

— Mohamed, trzy lata temu, kiedy wyjeżdżałem… zostawiłem coś bardzo dla mnie ważnego. Dziennik. Myślę, że został w taksówce... czy może twój przyjaciel... Urwałem.

Mohamed uśmiechnął się tajemniczo.

— Nie zostawiłeś go w taksówce. Zostawiłeś go tutaj. Poczekaj.

Zniknął na chwilę i wrócił z moim dziennikiem w ręku.

Zamurowało mnie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Po tylu latach historia, którą uważałem za straconą, wróciła do mnie.

Nie mogłem wyjść z podziwu dla Mohameda. Trzymał mój dziennik przez trzy lata i pewnie trzymałby go jeszcze przez kolejne trzy, skoro do tej pory go nie wyrzucił.

— Wiedziałem, że jeszcze kiedyś się spotkamy – powiedział, jednocześnie mi go podając.

Musiałem mu się jakoś odwdzięczyć. Ale jak?

Kiedy, przed naszym powrotem do Polski, opowiedziałem tę historię jednemu z miejscowych, odparł:

— Twój przyjaciel nie oczekuje zapłaty. Jeśli jednak chcesz mu coś podarować, podaruj mu Koran.

— Ale przecież Mohamed ma Koran.

— Tak, ale nie ma go od ciebie.

Następnego dnia poszedłem na suq i kupiłem pięknie oprawiony egzemplarz. Kiedy wręczałem go Mohamedowi, po prostu się uśmiechnął i skinął głową. Nie padły żadne wielkie słowa, nie były potrzebne.

Siedząc teraz w tym samym pokoju, po tylu latach pomyślałem, że może jednak czas wrócić do pisania. Może ta historia nie jest jeszcze skończona. Może żadna historia nigdy się naprawdę nie kończy.

Cisza w izbie powoli zaczynała się rozpadać. Przez szpary w drzwiach przesączało się blade światło poranka, delikatnie muskając kamienne ściany. Cisza tu była inna niż ta, którą pamiętałem z Marrakeszu. Tam noc koiła, otulała znajomym rytmem miasta, tutaj była ciężka, gęsta, przytłaczająca. Ale i ona miała swój kres.

Mrok zaczął blednąć. Najpierw nieznacznie, ledwo dostrzegalnie, potem coraz wyraźniej. Na zewnątrz panowała cisza, ale nie była to już cisza nocy – była napięta, na granicy czegoś nowego.

Było mi zimno. Może dlatego, że kamienne ściany zatrzymywały chłód, a może dlatego, że adrenalina powoli opadała, zostawiając po sobie wyczerpanie.

Przetarłem twarz dłońmi. Nie spałem ani chwili, ale nie czułem senności. W głowie nadal miałem tamten pokój w Marrakeszu, zapach kadzideł, smak herbaty, głos Mohameda.

Dlaczego teraz o tym myślę? Dlaczego właśnie w tej chwili, w tej zimnej izbie, wracają do mnie tamte wspomnienia?

Czy dlatego, że wtedy, w Marrakeszu, po trzech latach odzyskałem coś, co uważałem za stracone?

A teraz… czy znowu coś utraciłem? Światło za oknem stało się jaśniejsze. Noc w końcu się kończyła.A ja musiałem podjąć jakąś decyzję, postanowić co dalej.







 
 
 

Comments


bottom of page