Marokański Sen - W potrzasku - Rozdział 2
- Tomasz Piech
- 21 mar
- 3 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 23 kwi
Biegłem w stronę wąskiej uliczki, czując jak piasek ślizga mi się pod butami, a serce bije coraz szybciej. Wiedziałem, że muszę być szybki, by nie dać się złapać. Każdy krok wydawał się echem moich myśli – chaotycznych, przerażonych, lecz pełnych determinacji. W uliczce nie było nikogo, tylko brudne ściany, pełne pęknięć i plam po wodzie. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i zgnilizny, który kontrastował z suchym, spalonym słońcem powietrzem. Gwałtownie skręciłem w lewo, w ciemniejszą część miasteczka, gdzie mury domów były popękane, a ściany pochłonięte przez piasek,próbując wtopić się w otoczenie. W oddali widziałem zarys samochodu, nie miałem pojęcia, czy to będzie wybawienie, czy pułapka. Zbliżyłem się do niego, wpatrując się w kierowcę, który jakby na mój widok obudził się z letargu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, machnął ręką, zapraszając mnie do środka. Wskoczyłem na siedzenie pasażera, czując, jak zapada się w nim moje ciało, zmęczone i napięte. Kiedy samochód ruszył, dałem się ponieść tej chwilowej euforii – poczułem, że jestem wolny. Jednak świadomość, że to tylko chwila oddechu, a nie koniec tej opresji, nie opuszczała mnie ani na moment. W lusterku odbijały się sylwetki ludzi, którzy powoli wyłaniali się z zabudowań. Śledzili mnie, jakby wiedzieli, że teraz nie ma już odwrotu.
Po chwili samochód wjechał na nieprzyjazną, krętą drogę, a pył wzbił się w powietrze, rozmywając wszystko wokół. Na chwilę zastanowiłem się, czy droga ta prowadzi do wyjścia z tego zapomnianego przez świat miejsca, czy raczej do pułapki, w którą świadomie lub nie, wpadłem.
Cisza w kabinie samochodu była wręcz przytłaczająca, tylko odgłosy silnika i lekkie stukoty nadchodzących wstrząsów drgały w moich uszach. Kierowca niczego nie mówił, ale patrzył na mnie co jakiś czas. Droga była coraz gorsza, a piasek unosił się w powietrzu, tworząc złudzenie, że cała przestrzeń wokół nas powoli znika.
Czułem, że nie mam już kontroli. Działo się coś, czego nie mogłem przewidzieć – nie miałem pojęcia, co czeka na mnie za rogiem. Ale w tej chwili nie miałem wyboru. Wszystko, co mogłem zrobić, to ufać temu, który mnie teraz prowadził. W końcu, po długich minutach samochód zwolnił, a kierowca bez słowa wskazał mi ręką w stronę ruin, które nagle wyłoniły się zza zakrętu.
Budynki, jakby wrośnięte w skały, wydawały się opuszczone, lecz miałem wrażenie, że w cieniu popękanych murów coś się porusza. Piasek sypał się ze ścian, a ciepłe, rudobrązowe barwy budowli zdawały się zlewać z pustynią. Wysiadłem ostrożnie, czując, jak upał wbija mi się w plecy. Gdzieś w oddali zawył wiatr, unosząc drobinki piasku, które przesłoniły mi widok na chwilę. Kiedy opadły, zobaczyłem sylwetkę człowieka stojącego w cieniu jednego z budynków. Nie ruszył się, nie powiedział ani słowa – czekał. Spojrzałem na kierowcę, a on skinął głową, gestem nakazując mi wyjść. Zacisnąłem dłonie w pięści i zrobiłem pierwszy krok w stronę nieznajomego.
Cień tańczył na jego twarzy, a wąska szpara światła przecinała jego sylwetkę na pół. Był wysoki, z chustą owiniętą wokół głowy, jakby chciał ukryć swoją tożsamość. Nie drgnął, choć moje kroki dudniły między zrujnowanymi ścianami. Im byłem bliżej, tym bardziej czułem napięcie w powietrzu – coś wisiało nad tym miejscem, jakby czas zatrzymał się tu dawno temu.
Stanąłem kilka kroków od niego. W jego oczach nie było strachu, tylko oczekiwanie.
– Jesteś spóźniony – powiedział cicho, a jego głos brzmiał, jakby znał mnie od dawna.
Serce zabiło mi mocniej. Nieznajomy wiedział, kim jestem. Wiedział, po co tu przybyłem. Ale skąd? I co, do diabła, miało się teraz wydarzyć?

Comments